Po dwóch dniach odpoczynku ambitny plan na dzisiaj: 1,5 - 2h roweru i dłuższe wybieganie. Rano pełen zapału przygotowałem wszystko do wyjścia i w pełnym rynsztunku idę na zewnątrz sprawdzić jeszcze temperaturę i... zaczęło lać:( Ok, lekką ręką przełożyłem cały trening na popołudnie. Niestety po południu jakoś mnie chęci opuściły;) Co prawda wybrałem się na rower i pojechałem w stronę Ustronia z myślą, że zrobię jakieś podjazdy. W Ustroniu wita mnie deszcz i 15cm gwóźdź, który w dwóch miejscach zechciał przebić moją oponę:( Był tak duży, że nawet mleko sobie z nim nie poradziło (wyschnięte) i muszę założyć dętkę. Deszcz + defekt tak mnie ostudziły, że jadę do domu. W drodze powrotnej robię jakieś 3 krótsze, ale mocniejsze podjazdy. Trening musi siedzieć w głowie.
Dzień rozpoczynam bieganiem, co po wczorajszej integracji nie jest takie oczywiste;) Dołączył do mnie Jarda i we dwójkę pomykamy po okolicznych lasach (8,5km / 42 min i 160m w pionie). Dzisiejsza prezentacja poświęcona akcesoriom: buty, kaski i odzież. W butach trochę zmian na lepsze. Wprowadzono kilka nowych modeli na poziomie SPORT a buty MTB S-Works będą także dostępne we wzmocnionej wersji (więcej gumy i mocniejszy bieżnik). Ulepszono system zapinania BOA: teraz jest dwukierunkowy, przez co trudniej go uszkodzić. W kaskach również trochę zmian: hydrofobowe paski, nowy system dopasowania, nowe kształty skorupy wewnętrznej, wzmocnienia z nici kewlarowych i powalające wagi niektórych modeli: około 180g! Popołudniu udajemy się do centrum testowego. Niestety pogoda mało łaskawa i blisko godzinę czekam, zanim przestanie lać. Moje zainteresowanie było ukierunkowane na Stumpjumper HT 29”. Rower, który po Epic-u, jest najchętniej testowanym sprzętem MTB. Waga wersji S-Works to około 9kg i posiada spory potencjał do dalszego tuningu;) W większości nowych modeli hardtail (oraz szosowych) powraca się do sztyc o średnicy 27,2mm, które zapewniają wyczuwalny komfort. Trasę testu planuję tak, żeby było wszystko: kamienie, asfalt, szutry i długi zjazd. Po kilkuset metrach asfaltu wbijam się w dość stromą i bardzo kamienistą drogę poprzecinaną koleinami. Trudna, ale nie jest to ekstrem – na Trophy takie ścieżki były na porządku dziennym;) Pierwsze wrażenie: braknie mi przełożeń! Podjazd ma około 18% (300m przewyższenia na odcinku 1,7km) a ja jadę już 1:1 – bez rezerwy. Standardowo rower ma chyba przełożenia 39/26 z przodu i kasetę 11-36. Trakcja - pomimo beznadziejnych opon - jest wyczuwalnie lepsza, niż mniejszego koła. Umożliwia to spokojniejszą i mniej aktywną jazdę. Poprzeczne przeszkody i kamienie pokonuje z niezwykłym spokojem. Jeśli jednak zaistnieje potrzeba wykonania gwałtownego manewru lub „coś” zatrzyma przednie koło, to potrzeba użyć dużej siły, żeby przyspieszyć. Po wjechaniu na leśna drogę, czuć, że rower jest w swoim żywiole. Pozostałe 9 km podjazdu to leśna droga o zmiennym nachyleniu i różnorodnej nawierzchni (ziemia, błoto, szuter, skała). Zaczyna mocno kiepścić się pogoda i ze względu na wysokość (ok 1200m npm), coraz wyraźniej słyszę pomruki nadciągającej burzy. Teraz większość jadę z blatu:) Zjazd zaczynam w gęstej mgle i pierwszych kroplach deszczu. Podłoże trawiaste z wystającymi skałami – jazda prawie jak na fullu, no może ze źle ustawionym tylnym zawieszeniem;) Na chwilkę wpadam na asfalt, którym wczoraj podjeżdżałem na szosie i dojeżdżam do górnej stacji wyciągu. Teraz chwila zastanowienia, czy jechać w dół leśnymi drogami i ryzykować przedłużenie wycieczki w deszczu, czy też zjechać najkrótszą drogą: trasami bikeparku... Deszcz leje coraz mocniej, więc wybieram to drugie. Początek zjazdu dość płaski, po rozmokłej glinie. Po kilku metrach pierwszy uślizg przedniego koła - opony:((( Jakoś z tego wychodzę, ale wrażenie dziwne: siedzi się wyżej, więc rower bardzo mocno się wychyla. Po kilkuset metrach wpadam do lasu na wąskie ścieżki i drewniane mostki, potem stromy odcinek z korzeniami i do tego ciasne zakręty... Normalnie miód-malina, ale teraz odczucia raczej negatywne: mocno przeszkadza mi wyżej umieszczona kierownica i ogólnie większa odległość od podłoża. Sporo siły trzeba włożyć, żeby to „bydle” chciało skręcić. Końcówka zjazdu w deszczowym potoku.
Swoją pierwszą znajomość z „twentyninerem” zawarłem już w roku 2009, ale wtedy jeździłem w łatwym terenie i asfaltach; wówczas byłem bardzo pozytywnie zaskoczony. Od tamtej pory poprawiono jeszcze geometrię i kilka detali. Teraz chciałem „29” poddać próbie ogniowej, bo przymierzałem się do zakupu, no ale w moim przypadku to jeszcze poczeka.... Na pewno jest to super alternatywa dla kogoś, kto jeździ w terenie, gdzie full to zbyt wiele;)
Miałem okazję wyjechać do czeskich Jeseników na prezentację nowej kolekcji Specializeda. Imprezę zorganizowano w miejscowości Kouty nad Desnou, gdzie do dyspozycji mieliśmy m.in. BIKEPARK:) (3 trasy zjazdowe) i ponad 150 rowerów z kolekcji 2012. Położenie bardzo dogodne do testów rowerów szosowych i MTB. Rano pogoda w kratkę. Chmury przewalają się nad szczytami i od czasu do czasu spada kilka kropli deszczu. Gdyby popołudniu miało padać, to na wszelki wypadek idę przed śniadaniem pobiegać. Rozglądam się po okolicznych „górkach” i wychodzi mi 10km rozbiegania (48 min / 180 m przewyższeń). Uwielbiam taki początek dnia:)
Do południa mamy prawie 4 godziny prezentacji i około 14.00 udajemy się na testy. Umawiam się z Jardą z czeskiego Speca, że pojedziemy razem. Trochę opornie ulegam jego namowom i bierzemy szosy. On jedzie na nowym Tarmacu SL4 a ja wziąłem VENGE– model przeznaczony na jednodniowe klasyki. Przy okazji ciekawostka: oprócz topowego S-Works jest również wersja skonstruowana przy współpracy z McLarenem i gdyby ktoś był chętny na to cudo, musi wysupłać jedyne 57.000 PLN... Rower jedzie jak po szynach, ma świetną geometrię, co doceniam zwłaszcza na podjazdach. Na zjazdach bywa trochę nerwowy. Jak dla mnie rewelacyjna sztywności ramy. W porównaniu z nim mój Cannondale jest chyba z gumy...? (a podobno Tarmac SL4 jest jeszcze sztywniejszy) Naszą trasę zaczynamy kawałkiem prostej – prędkości oscylują około 40 km/h, wysokie koła (Roval SL45) dobrze niosą. Po kilku kilometrach skręcamy na całkiem przyjemny podjazd – 12km i 900m przewyższenia. Dojeżdżamy do zbiorników elektrowni szczytowo – pompowej Dlouhe Strane (1359m npm), skąd roztacza się genialny widok na całe Jeseniky.
Robimy honorową rundę wokół zbiornika i zjeżdżamy w dół. Nawierzchnia dużo lepsza, niż na podjeździe. Licznik zamontowany na rowerze „zawiesza” mi się przy prędkości 76 km/h:) Jak wspominałem, rower na zjeździe jest trochę nerwowy i dość wrażliwy na boczne uderzenia wiatru. Cała wycieczka zajmuje nam 1:30 min – 35 km / 900m w pionie.
Koniecznie chcę jeszcze dzisiaj przejechać się po trasach bikeparku, więc po powrocie biorę nowe ENDURO i daje się wywieźć kolejką. Hmmm, zaczyna mi się to podobać:))) FILMIK z BIKEPARKU Przy wypożyczalni spotykam GG, który testuje nowego hardtaila Stumjumper 29”. Po uśmiechu poznaję, że przypadli sobie do gustu i myślę, że wkrótce zobaczymy Grzegorza na Wielkich Kołach;) Niestety rower, który dostałem jest na mnie trochę za mały (rozm. S) i kiepsko działa przedni amortyzator (FOX 160mm). Przypuszczam, że to kwestia ustawień, ale nie mam już czasu się z tym bawić. Na zjeździe sam miód i maliny: wyprofilowane zakręty, dropy, wąskie ścieżki w lesie, szybkie szutry... Dla mnie taki rower, to nowość. Nie za bardzo potrafię go wyczuć i przy odrywaniu go od ziemi, dość często ląduję na tylnym kole. Myślę, że na każdym ze swoich rowerów zjechałbym pewniej i szybciej, ale i tak frajda wielka! Drobna krytyka pod adresem opon, zarówno te szosowe, jak i te na Enduro – mocno odstają od standardów, które narzuciły firmy jak Schwalbe, czy Continental. Jutro zamierzam przetestować jakiegoś HT na 29” kółeczkach.
Na rower umawiam się z Kornelem, który też zamierza startować w tym duathlonie. Ustalamy około 2h roweru i zaraz potem rozbieganie. Do jazdy wybieram Taurina, bo na nim też zamierzam wystartować w zawodach. Zakładam mu koła z mojej "huśtawki", na oponach 2,4, więc jedzie mi się całkiem komfortowo:) Kierujemy się do Ustronia i przez Jelenicę pod Czantorię. Trasa to właściwie lokalny klasyk: czerwony szlak graniczny - od szczytu Ostry do miejscowości Horni Listna. Ta ścieżka to całkiem przyzwoity singletrack, ale okazało się, że obecnie trochę zarośnięty;( W związku z tym zachęcam do "rozjeżdżania":)) Po dotarciu do granicy ponownie wspinamy się pod Czantorię i przez Ustroń wracamy do Górek. Tempo dość solidne od początku do końca. Całość się nam trochę przeciąga i na rozbieganie wybieram się samotnie...
Zaczynam co raz poważniej myśleć o starcie w Duathlonie Górskim, więc przez najbliższy miesiąc często będą pojawiały się w moim planie zakładki biegowo-rowerowe;) Bieganie na razie w wersji "light". Dzisiaj wyszło idealnie, bo miałem coś do załatwienia niedaleko Skoczowa i stamtąd mogłem wrócić biegiem: 6km / 28 minut (4:40 min/km). Po powrocie zmiana ekwipunku i wraz z kolegą wyruszamy w kierunku Brennej. Kumpel ma okazję testować 29era Speca S-Works - wersja po intensywnym tuningu 8,4 kg!!! Szczęka opada, rower dosłownie lata. Z przełęczy Beskidek jedziemy na Równicę. Zjazd przez Lipowski Groń, gdzie pakuję się w niewiarygodnie błoto. Jak wiadomo, padało wszędzie, ale tędy ściągnięto chyba pół lasu. To coś miało konsystencję miękkiej plasteliny, ciastoliny albo innego...;) W połowie zjazdu widzę drogę, na której nie było zrywki drewna, więc skręcam w nią bez namysłu. Na początku bardzo fajnie, potem stromo, jeszcze stromiej i do tego środek z głębokim żlebem... Prędkość niemała i tak sobie jadę po jednej z krawędzi i myślę, co by było gdyby mi koło objechało? No i oczywiście objechało;) Nie wiem jak, ale nie zaliczyłem gleby (hamowanie na nogach;)).
Wszyscy mówili o tym maratonie, jako o jednym z najcięższych wyścigów. Dystans faktycznie dość długi, przewyższenie w normie, ale teren??? Tym jestem mocno rozczarowany. Moje oczekiwania były raczej na coś w stylu Karpacza, a tu "Zabierzów II"... Deszcz się trochę zlitował i przestał padać mniej więcej 2 godziny przed startem, więc rozgrzewka po "suchym";) Po starcie, pierwsze 6km ogień po asfalcie, lekko pod górę. Szybkie, proste odcinki to moja najsłabsza strona, więc cierpiałem. Próbowałem kontrolować tętno, ale też starałem się aby mnie nie "urwali". W rezultacie w teren wjeżdżam gdzieś około 50-60 pozycji. Już na asfalcie tworzy się 5-6 osobowa grupka, w której tasujemy się praktycznie do samego końca. Po chwili dojeżdża nas kilka osób, które jak się później okazało, jadą dystans mini. Pracowali mocno i starałem się trzymać z nimi tempo. Zjazdy moje, podjazdy należały do nich:))) Na pierwszym zjeździe dość ślisko, kilku gości nie wybiera zakrętów i ląduje w borówkach;)
Po niecałych 2h dość niespodziewanie przychodzi krótki kryzys. Akurat zaczynamy podjazd na Wielką Sowę i rzucam okiem na kilometry, żeby ocenić jak długo będę się jeszcze męczył. Własnym oczom nie wierzę: przejechałem ponad 40km, czyli średnia powyżej 20km/h! Czy to jest maraton GG??? Podjazd, zjazd i dalszy kamienisty podjazd. Tam już tempo trochę spada. Kryzys szybko mi mija, ale zupełnie nieoczekiwanie łapią mnie skurcze. Ostatnio jechałem kilka dłuższych ścigów i myślałem, że ten problem mam już pod kontrolą. Do tej pory oprócz normalnej suplementacji, sprawdzały mi się preparaty z magnezem, które łykałem co 2h - tak przejechałem Trophy i Sella Rondę, bez żadnych problemów. A tu bęc!:( Najlepszą metodą na skurcz jest go zignorować, więc jadę dalej swoje. Nie takie proste: najpierw czworogłowy w lewej nodze, potem w prawej. Chwila zjazdu i strome podejście, więc dochodzą do tego oba dwugłowe. Jest fajnie - takie niewinne SM;) W międzyczasie na zjeździe gubimy trasę. Na szczęście okazuje się, że tylko przegapiliśmy jeden skręt. Po kilkuset metrach trafiamy na oznaczenia i wleczemy się dalej;) Z naszej kilkuosobowej grupki zostajemy już tylko we dwóch. Finalne kilometry bardzo mi odpowiadają, fajny zjazd po łące, trochę technicznych przejazdów. Odjeżdżam koledze, który ze mną jechał. Niestety (dla mnie) ostatnie 300m do mety lekko pod górę po szerokiej drodze - nie moje klimaty;) Nie mam już sił i kolega dochodzi mnie i wyprzedza o kilka sekund. Towarzysko bardzo sympatycznie, ale trasa wg. mojej oceny "lekka kicha"...
Miał to być ostatni interwałowy trening przed Głuszycą. Za bardzo mi się nie chciało, ale jakoś się pozbierałem;) Początek drętwy, więc daję sobie trochę czasu na rozkręcenie. Dwa 30 sekundowe przyspieszenia na wysokiej kadencji załatwiają sprawę. Po dojeździe do planowanego podjazdu, wszystko wygląda ok. Zaczynam pierwszy 5-cio minutowy interwał w okolicach progu LT (ANP). Spoko. Przy drugim powtórzeniu nie mogę wejść na obroty i w drugiej minucie przerywam. Uznaję, że zmuszanie się do czegokolwiek nie ma żadnego sensu. Wyjeżdżam górkę do końca, ale w okolicach AT. W drodze powrotnej jadę spokojnie, ale noga "podaje" jak szalona. Na szutrach wzdłuż rzeki 34-36 km/h a tętno w niskim tlenie... Pobudzenie? Fizycznie chyba nie jest aż tak źle, tylko w głowie trzeba by sobie to poukładać...;))) Znowu zbiera się na deszcz, więc jadę najkrótszą drogą do domu.
Ciąg dalszy: rower. Niestety znowu pada. Jadę w teren, bo przy tej pogodzie sensownego treningu nie zrobię, to przynajmniej mogę mieć z tego trochę radochy:) Po biegu jedzie się średnio. Na wysokiej kadencji ok, ale jak próbuję nacisnąć mocniej, to nie za bardzo wychodzi.
Umówiłem się na mtb z kumplem, z którym w zimie biegam i robię treningi skitourowe. Na rowerze do tej pory spotkaliśmy się tylko raz i wtedy średnie tętno z wycieczki było bliskie temu z maratonu... Spodziewałem się, że i tym razem nie będzie inaczej;) On właśnie wrócił z rowerowego urlopu w Holandii, więc po płaskim ledwo trzymałem mu koło a tętno wędrowało w okolice 150 ud. i wyżej. Na moje szczęście płaskie szybko się skończyło i w terenie miałem już więcej czasu na złapanie oddechu. Na podjeździe z Jaworza na Błatnią już był luz:) Z Błatniej pociągnęliśmy na Stołów i Karkoszczonkę. Tam zjazd do Brennej i wzdłuż rzeki do Górek. Fajnie jest trenować z kimś, kto lubi się trochę "zagiąć":))))
Po bieganiu nogi bolą, jak cholera;) Wczoraj pogoda marna, więc żeby mięśnie się nie zastały, to wsiadłem na kilka minut na trenażer (sic!) Dzisiaj wreszcie przyjemnie i próbowałem wstrzelić się w teren i zrobić kilka podjazdów. Wszystko działo się w rejonie Małej Czantorii i Tuła. Podjazdy wyszły dobrze, ale na teren było chyba za wcześnie;) Do domu przytargałem ze sobą ze 4 kg błota... Po 1 kg na każdej nodze, reszta na ramie:))))