Dziś wielki dzień, bo udało się nam z Petrą wybrać razem na wycieczkę - Zuza została pod profesjonalną opieką teściowej;) Razem z nami idzie Iza i Irunio. Rano sporo zamieszania z wyborem trasy, bo wszystkim jest to obojętne... W końcu ze wzgl. na oszczędność czasu, decydujemy się na start z Brennej w kierunku na Błatnią a dalej się zobaczy;) Z centrum maszerujemy trochę czarnym szlakiem a trochę na azymut. Warunki śniegowe genialne, już dawno nie pamiętam tyle śniegu. Tempo wycieczkowo-spacerowe.
Po niecałej godzinie jesteśmy w okolicach szczytu, ale schronisko na Błatniej omijamy dużym łukiem;) Dalej przez Stołów w kierunku Klimczoka. Po drodze mija nas grupa dziesięciu skuterów - zajebiście, to jest właśnie to, po co idę w góry: żeby poczuć smród spalin i zobaczyć bandę roześmianych kretynów (i kretynek). Trochę nam spada tempo i przed Trzema Kopcami decydujemy się na znaczne skrócenie trasy i zjazd w kierunku przełęczy Karkoszczonka. Zjazd zarąbisty, najpierw szlakiem zimowym do przełęczy a potem drogą do Brennej Bukowa. Przy drodze łapię stopa i jadę do centrum po samochód. Fajny dzionek:)
Śniegu ciągle przybywa, więc decyduję się na narty w rejonie Czantorii. Ruszam z Jelenicy żółtym szlakiem na Małą Czantorię. Oczywiście szlak nie przetarty - i o to właśnie chodzi w skitouringu;) - ale męczę się niemiłosiernie. Po godzinie jestem kawałek od czeskiego schroniska pod Czantorią i zaczynam kombinować, że nie mam szans przejść dzisiaj tego co zaplanowałem. Zmieniam trasę i decyduję się na zjazd przez Poniwiec. Z Czantorii w stronę Poniwca, czysta BAJKA. Freeride w najlepszym wydaniu:))) Za to od dolnej stacji wyciągu jadę po poboczu drogi:( Wykorzystując fragmenty trasy tegorocznego Trophy z trudem wracam do auta...
Dłuższa wycieczka o charakterze towarzysko - turystycznym. Śniegu, jak na lekarstwo i pierwszy odcinek na Halę Buczynki pokonaliśmy... wyciągiem. Od wysokości 1000m już lepiej ze śniegiem, ale niestety większość szlaków rozjeżdżona przez skutery. Marny to dla mnie widok:( Trasa: Hala Buczynki - Miziowa - Rysianka i z powrotem. Tlenowo nisko i zabawnie towarzysko;)
Kiedy w tygodniu planuję jakiś trening ponad 2h, to najczęściej kończy się to na skitourach;) Czantoria pod nosem a dzięki zjazdom trening jest urozmaicony. Pierwsze podejście to rozgrzewka, za to drugie i trzecie - przyzwoite tempo:) Czwarte, na wyciszenie i do domku. Stok znowu rewelacyjnie przygotowany, głęboki ukłon w stronę operatorów ratraków, którzy tolerują naszą obecność po zmroku.
Chwilowo są to ostatnie podrygi zimy. Na Poniwcu pokrywa śnieżna jeszcze ok, ale twarda jak beton. Na szczęście operator ratraka się nad nami zlitował i wyfrezował nam ścieżkę do zjazdów. To był prawdziwy fun! Na jednym podejściu zrobiliśmy sobie mały wyścig z ratrakiem i udało nam się wygrać:) W sumie trening dość intensywny, ale bez przesady. Po prostu podejścia w drugim zakresie tlenowym.
...wybraliśmy się na nartach skitourowych w okolice Orłowej i Palenicy. Oczywiście miało być inaczej, bo w planach były okolice Stożka, ale korek na Wiślance skorygował nasze plany.
Wyszło płasko, śmiesznie i przyjemnie. W końcu tydzień regeneracyjny;) Faktycznie znaleźliśmy 2 ścieżki, które nadają się pod rower. Kontynuacja wiosną...
Tydzień regeneracyjny, więc oprócz jednej wizyty na siłowni nic się nie dzieje. W górach spadło trochę śniegu, ale to wystarczyło, żeby mocno poprawić warunki na stokach. Czantoria przygotowana GENIALNIE! Już dawno nie pamiętam, żeby tak dobrze się jeździło. Podejścia w spokojnym tempie, a zjazdy.....:)))) Standardowo podeszliśmy 3x razy, odpuszczając sobie na ostatnim podejściu górną ściankę. W końcu tydzień regeneracyjny;)
Wieczorem postanowiliśmy sprawdzić, ile śniegu zostało na Czantorii. Na wszelki wypadek zabraliśmy też buty do biegania;) Śniegu nawet, nawet, miejscami przetopy. Śnieg zamienił się w zmarznięty firn i o ile na podejściu było ok, to zjazdy mocno dawały się we znaki (zwłaszcza po wczorajszych przysiadach na siłowni). Po 2 wyjściach postanowiliśmy zrobić zakładkę biegową. Zamieniliśmy tylko buty i wzdłuż rzeki pobiegliśmy w stronę Wisły. Powrót przez Jaszowiec z podbiegiem na skrzyżowanie w drodze na Równicę;) Tempo na podbiegu było takie same, jak na prostej (4:45 min/km), więc z założenia, że będzie tlenowo, zrobiło się siłowo;))) Czas łączny w ruchu: 2h.
Czantoria pod nosem, więc pomimo parszywej pogody szkoda mi było zrezygnować z takiej możliwości "przetarcia się"... Leje już od rana a śnieg zniknął już chyba 2 dni temu. Na szczęście warunki na stoku niezłe. Na rozgrzewkę 40 minut (7km) truchtu po wiślańskich wałach. Start wspólny o 15.30. Nie wiem czy to pech, czy też ta moc w nogach;), ale zaraz po "wystrzale" wyrwało mnie z wiązań. Spowodowało to niezłe zamieszanie, bo w sumie startowało ok. 70 zawodników a ja stałem raczej z przodu... Po kilkudziesięciu sekundach udało mi się znaleźć zadeptaną nartę i wpiąć buta. Właściwie przez całe pierwsze okrążenie przedzierałem się do przodu. Wiązanie wypięło się jeszcze 5 razy - w tym raz na zjeździeeeeee... Zawody odbywały się na 3 pętlach a ściankę pod górną stacją wyciągu, pokonywało się obowiązkowo "z buta", z nartami przytroczonymi do plecaka. Pomijając moje braki techniczne przy ładowaniu nart na plecak, to tam udawało mi się wyprzedzać najwięcej osób. Zmrok zastał mnie już podczas zjazdu na drugiej pętli. Byłem pełen podziwu dla zawodników z czołówki (mijałem się z nimi na podejściu), którzy walili czerwoną trasę z Czantorii "na krechę". Mnie to tam nie puszcza;) Ogólnie jestem zadowolony, bo zrobiłem solidny trening. Szedłem równo, bez żadnych spadków mocy;) Wynik taki sobie, 19 w open i 7 w kategorii. Bywało lepiej:( Generalnie ze skitouringu zrodziła się już u nas dyscyplina sportowa a zainteresowanie zawodami jest na tyle duże, że przyjeżdżają zawodnicy z całej Polski, Czech i Słowacji. Zawsze to przyjemniej startować w dobrym i licznym gronie:)))
Jak zwykle miało być inaczej;) W planach były biegówki. Ze wzgl. na wolny dzień w PL wybraliśmy się do Czech, bo podobno w okolicach Jablunkova są przygotowywane trasy. Pomyłka! Przezornie zabrałem ze sobą skitoury a żona buty do biegania:) Zrobił się z tego krótki i treściwy trening z wieloma technicznymi elementami. Stok nie był długi, więc podchodziłem chyba z 6 razy, co przed sobotnimi zawodami pozwoliło poćwiczyć "przepinki", "foczenie" i strome podejścia;))) Żona też wróciła zadowolona, bo zgubiła się w lesie i poczuła moc na podbiegach. Oby tak dalej:)))