Wpisy archiwalne w kategorii

MTB Trophy

Dystans całkowity:304.40 km (w terenie 283.00 km; 92.97%)
Czas w ruchu:19:47
Średnia prędkość:15.39 km/h
Maksymalna prędkość:66.30 km/h
Suma podjazdów:10235 m
Maks. tętno maksymalne:178 (93 %)
Maks. tętno średnie:160 (83 %)
Suma kalorii:14810 kcal
Liczba aktywności:4
Średnio na aktywność:76.10 km i 4h 56m
Więcej statystyk

MTB Trophy - etap 4

Niedziela, 26 czerwca 2011 · Komentarze(2)
Dziś ruszamy w kierunku Klimczoka, czyli tereny dobrze mi znane z okolicznych wycieczek. Pogoda nadal łaskawa, ale zrobiło się dość chłodno 11-12 stopni. Wczoraj trochę przesadziłem z ubraniem i mocno się przegrzewałem, więc dzisiaj wybieram wariant krótkie spodenki i rękawki - które później i tak zsuwam.
Chcę dzisiaj "pójść na całość" i wskrzesić resztki mocy;) Krótka próba podczas rozgrzewki nie wróży nic dobrego: tętno nawet nie wychodzi powyżej 150 uderzeń...
Po starcie mamy 2 km płaskiego asfaltu, potem zaczynamy łatwy i przyjemny podjazd na Szarculę. Tam stawka się już zaczyna rozciągać. Na wyścigach etapowych fajne jest to, że po kilku dniach "zjeżdżają" się ludzie na podobnym poziomie. Tak więc jedziemy sobie 8-9 osobowej grupie znajomych z wcześniejszych etapów.
Szarcula, Kubalonka, Kozińce i zjazd do Wisły Nowej Osady. Podjazd drogą wzdłuż wyciągu, aż do Smerekowca, przerywany krótkimi fragmentami podbiegów. Przyjąłem taktykę, że jeśli prędkość na podjeździe spada mi do około 5km/h i muszę się szarpać, to raczej schodzę i prowadzę. W biegach górskich jestem zaprawiony a pomaga to odpocząć moim nadwyrężonym czterem literom.
Z Smerekowca szybki zjazd przez Jawierzny w kierunku przeł. Salmopolskiej, gdzie był pierwszy bufet. Mam jeszcze połówkę bidonu i prawie pełny camelbak, więc się nie zatrzymuję. Trasa prowadzi fajnym, ale wysysającym resztki sił singletrackiem w kierunku szlaku Salmopol - Kotarz i następnie na Karkoszczonkę. Tam znowu trochę technicznych ścieżek i stajemy przed najdłuższym tego dnia podjazdem na Klimczok. Stajemy dosłownie, bo umieszczono tam jakimś dziwnym trafem bufet;) Uzupełniam picie i zaczynamy wspinaczkę. Na podjeździe wsuwam rogalika z szynką - przez ostatnie dni ratują mój rozstrojony żołądek. Jedzenie trwa praktycznie przez cały podjazd. Trochę mnie to spowalnia, bo odjeżdża mi moja grupka, ale jestem spokojny, bo wiem, że potem będzie długi zjazd do Brennej. W dół nie przesadzam, bez dokręcania i specjalnego ryzyka, ale i tak sporo zyskuję i odpoczywam. Dochodzę nawet mocniejszą grupę przede mną i na początku asfaltowego podjazdu doliną Hołcyny (w kierunku Grabowej) chwilę trzymam się z nimi. Tempo jednak chyba za mocne, bo na chwilę mi "przygasa". Akurat wtedy spotykam moją Żonę, ale nie jestem zbyt rozmowny;)
Końcówkę na Grabową podchodzę - znowu ulga;) Za Grabową trochę wracają mi siły i z niezłym samopoczuciem zbliżam się do następnego bufetu (to ten sam, który odpuściłem na początku). Koledzy pomagają mi napełnić camelbak, ale w trójkę wychodzi im to 3 razy dłużej, niż bym to robił sam...;) Ale liczą się chęci.
Z bufetu niezły (sporo pułapek) zjazd do Wisły Malinki.
na trasie © klakier

"Przeskakujemy" przez szczyt Cieńkowa i znowu zjazd do Czarnego. Po drodze wcinam żela i sporo piję, bo przed nami decydujący podjazd asfaltowy do zameczku na Kubalonce. Na podjeździe jadę z Duńczykiem, którego pamiętam z poprzednich edycji. Jadę równo i mocno, jak na swoje możliwości. Na końcówce udaje mi się zyskać nad nim około 50m przewagi. Teraz zjazd i "fałdki" przed metą. Na zjeździe staram się odpocząć, bo wiem, że GG na pewno zaserwuje nam jakąś niespodziankę na finiszu;) Ostatnie kilometry to ścieżki, przejazdy pomiędzy domami, kawałki asfaltu. Bardzo interwałowo. Doganiam jeszcze dwóch zawodników, ale w jednym momencie gubię trasę i tracę te 2 pozycje. Dojazd do mety już spokojnie, po masakrycznym błocie. Po wcześniejszej glebie w jednej z tych kałuż, dzisiaj nawet zsiadam z roweru i prowadzę;). META:)))
Z dzisiejszego etapu jestem bardzo zadowolony, bo na prawdę zdołałem jeszcze coś z siebie wycisnąć i trochę poprawiłem pozycję w generalce.
Czas łączny 19:46:37, co dało lokatę 55 / 335 open.
Finiszer © klakier

MTB Trophy - etap 3

Sobota, 25 czerwca 2011 · Komentarze(0)
Kierunek Wielka Racza, powrót przez Słowację i Czechy. W nocy padało i ma też pokropić w ciągu dnia. W związku z tym GG ogłasza, że jedziemy wariant na "złe warunki pogodowe". Samopoczucie dzisiaj liche i nawet gdyby ktoś mi powiedział, że pojedziemy wariant MINI, to bym się normalnie ucieszył;)
Po starcie kilka kilometrów asfaltu, więc jest miejsce na rozgrzewkę. Grupa nerwowo przyspiesza. Podjazd do Koniakowa z wykończeniem na Ochodzitą. Ten fragment po płytach i zjazd jadę już praktycznie na pamięć (jest co roku). Na zjeździe kilku gości nie wybiera ciasnych zakrętów na mokrej trawie;)
Przejazd do Zwardonia upływa strasznie szybko. Na podjeździe przed pierwszym bufetem dwie niespodzianki: najpierw doganiam P. Wiendlochę, któremu totalnie zgasło a potem... wyprzedza mnie babka na rowerze miejskim. Opad szczęki mam taki, że zapominam oddychać;) Po chwili słyszę szum silnika i okazuje się, że jedzie na rowerze z napędem elektrycznym:) Ale efekt był zaj....
Za bufetem co chwila góra - dół. Potem zjazd do Rycerki, kilka kilometrów asfaltu i drugi bufet. Już na asfalcie wcinam rogala, bo dłuższą chwilę jadę sam i wychodzę z założenia, że podkręcanie tempa ponad 25km/h tylko mnie zmęczy a zyskam niewiele. Na bufecie przesympatyczny serwis z Czech smaruje mi łańcuch a ja mam czas na napełnienie camelbaka. Początek podjazdu na Wlk. Raczę jadę dość mocno. Udaje mi się wyprzedzić kilka osób. Na stromej końcówce już trochę słabnę. Obok biegnie Grzegorz G. i prowadzimy sobie luźną pogaduchę. To nie jest trudne, bo moje serducho pracuje w pełnym tlenie. Tylko nogi puste:(
Zjazd z W. Raczy z kilkoma poślizgami; Dużo kamieni i wilgotnych korzeni. Co chwilkę do pokonania jakiś krótki podjazd, więc nie ma gdzie odpocząć. Droga przez Słowację jakoś szybko mi ucieka. Kilka niezłych zjazdów. Zastanawiam się, czy chciałbym tam zjeżdżać, gdybym był na zwykłej wycieczce??? Dłuższą chwilę podkręcamy wzajemnie tempo z trzema Duńczykami. Na płaski asfalt wyjeżdżamy już we dwóch, po chwili już jestem sam, bo ja skręcam zgodnie z oznaczeniami a koleś widzi znak "droga jednokierunkowa" i wmawia mi, że tam wiedzie trasa;))) Zawraca po 500m. Po kilku kilometrach znowu krótki, ale "kilerski" podjazd. Tam tracę resztę sił. Końcówkę na Trójstyku (SK/CZ/PL) jadę, jak w amoku. Niewiele pamiętam. W pewnym momencie widzę przed sobą gościa i próbuję go dogonić. Okazuje się, że to kolega z maratonów, który tylko "treningowo" jedzie ten etap. Klnie na czym świat stoi i już ledwo żyje;) To mnie trochę motywuje.
Na asfaltowym podjeździe w okolicach Jaworzynki (nie wiem gdzie jestem) dogania mnie grupka z kolegami z Knorra. Nie chcę tanio sprzedać swojej skóry i dokręcam, ale nie mogę ich zerwać. Na asfaltowym zjeździe udaje mi się zyskać kilkadziesiąt metrów. Próbuję poprawić na podjeździe na Łączynę. Chyba mi wyszło. Końcowy zjazd po asfalcie jadę już na ryzyko. Strażak wskazujący drogę uskakuje na bok;) Przede mną ostatni krótki podjazd, ale decyduję się na podbieg i staram się ekonomicznie przejechać asfalt do mety. W lesie przed metą samo błoto i kałuże. Wykonuję nerwowy manewr i zaliczam OTB do śmierdzącego bajora:((( Chce mi się wyć, bo to 200m przed metą. Oprócz odrażającego fetoru, chyba nic się nie stało;) Przewagę nad kolegą udaje mi się zachować do końca.
Błotko na finiszu ©

MTB Trophy - etap 2

Piątek, 24 czerwca 2011 · Komentarze(0)
Pierwszy etap trochę mnie rozstroił (żołądkowo), więc drugi z założenia jadę zachowawczo. Oficjalny start po czeskiej stronie - spokojny przejazd (5km) z Istebnej na miejsce. Jedyny minus to, że po wyścigu trzeba wrócić do Istebnej umyć rower.
Po starcie widać, że większość dzisiaj kontroluje swoje tempo;) Leniwie się rozkręcamy i bez szarpania wjeżdżamy w teren.
Trasa rewelacyjna, dużo szutrowych dróg leśnych naszpikowanych mnóstwem technicznych sekcji. Praktycznie non stop góra - dół, bez chwili wytchnienia. Całkowity brak dłuższych zjazdów, na których można by odpocząć.
MTB Trophy - etap 2 © klakier

Aura znowu okazała się łaskawa i wbrew prognozie pogody, było sucho.
Jedynie ostatnich kilka kilometrów dojazdu do mety było nudne jak flaki z olejem. Praktycznie sam asfalt i monotonna droga leśna. Na koniec zjazd po trasie wyciągu i wymarzona / wymęczona META!
Praktycznie całość przejechana w tlenie. Ciekawe, czy pozwoli mi to zachować trochę sił na dalsze etapy??? Masakra przyjdzie jutro - ma być około 3000m przewyższenia...

MTB Trophy - etap 1

Czwartek, 23 czerwca 2011 · Komentarze(2)
Etap I, chyba najłatwiejszy;)
Pogoda na razie dopisuje, momentami było nawet nieprzyjemnie ciepło.
Trasa przebiega w 95% po terenach, które są mi dobrze znane i chyba dlatego nie robi to na mnie żadnego wrażenia. Taki normalny maraton. Tempo średnie z porywami w stronę wysokiego;) Muszę się cały czas kontrolować, żeby nie przesadzać. Świeża noga nie wie, co ją czeka przez kolejne dni...
Jestem pełen podziwu dla jazdy i kondycji Ivonne Kraft., która na swoich 29" kołach uciekała mi na zjazdach, jakbym jechał na dziecięcym rowerku. Pod górę, też nie mogłem jej utrzymać koła;) Wielki szacun dla tej Pani!
Aaa, kilometry się oczywiście nie zgadzają;) 70 zamiast 62, ale do tego trzeba chyba przywyknąć...:)))
Bez defektów, więc ok. Jutro etap czeski, najdłuższy. Zamierzam go przejechać "na pół gwizdka", bo potem czeka jeszcze Wielka Racza.