MTB Trophy - etap 3
Sobota, 25 czerwca 2011
· Komentarze(0)
Kategoria Rower, Ściganie, MTB Trophy
Kierunek Wielka Racza, powrót przez Słowację i Czechy. W nocy padało i ma też pokropić w ciągu dnia. W związku z tym GG ogłasza, że jedziemy wariant na "złe warunki pogodowe". Samopoczucie dzisiaj liche i nawet gdyby ktoś mi powiedział, że pojedziemy wariant MINI, to bym się normalnie ucieszył;)
Po starcie kilka kilometrów asfaltu, więc jest miejsce na rozgrzewkę. Grupa nerwowo przyspiesza. Podjazd do Koniakowa z wykończeniem na Ochodzitą. Ten fragment po płytach i zjazd jadę już praktycznie na pamięć (jest co roku). Na zjeździe kilku gości nie wybiera ciasnych zakrętów na mokrej trawie;)
Przejazd do Zwardonia upływa strasznie szybko. Na podjeździe przed pierwszym bufetem dwie niespodzianki: najpierw doganiam P. Wiendlochę, któremu totalnie zgasło a potem... wyprzedza mnie babka na rowerze miejskim. Opad szczęki mam taki, że zapominam oddychać;) Po chwili słyszę szum silnika i okazuje się, że jedzie na rowerze z napędem elektrycznym:) Ale efekt był zaj....
Za bufetem co chwila góra - dół. Potem zjazd do Rycerki, kilka kilometrów asfaltu i drugi bufet. Już na asfalcie wcinam rogala, bo dłuższą chwilę jadę sam i wychodzę z założenia, że podkręcanie tempa ponad 25km/h tylko mnie zmęczy a zyskam niewiele. Na bufecie przesympatyczny serwis z Czech smaruje mi łańcuch a ja mam czas na napełnienie camelbaka. Początek podjazdu na Wlk. Raczę jadę dość mocno. Udaje mi się wyprzedzić kilka osób. Na stromej końcówce już trochę słabnę. Obok biegnie Grzegorz G. i prowadzimy sobie luźną pogaduchę. To nie jest trudne, bo moje serducho pracuje w pełnym tlenie. Tylko nogi puste:(
Zjazd z W. Raczy z kilkoma poślizgami; Dużo kamieni i wilgotnych korzeni. Co chwilkę do pokonania jakiś krótki podjazd, więc nie ma gdzie odpocząć. Droga przez Słowację jakoś szybko mi ucieka. Kilka niezłych zjazdów. Zastanawiam się, czy chciałbym tam zjeżdżać, gdybym był na zwykłej wycieczce??? Dłuższą chwilę podkręcamy wzajemnie tempo z trzema Duńczykami. Na płaski asfalt wyjeżdżamy już we dwóch, po chwili już jestem sam, bo ja skręcam zgodnie z oznaczeniami a koleś widzi znak "droga jednokierunkowa" i wmawia mi, że tam wiedzie trasa;))) Zawraca po 500m. Po kilku kilometrach znowu krótki, ale "kilerski" podjazd. Tam tracę resztę sił. Końcówkę na Trójstyku (SK/CZ/PL) jadę, jak w amoku. Niewiele pamiętam. W pewnym momencie widzę przed sobą gościa i próbuję go dogonić. Okazuje się, że to kolega z maratonów, który tylko "treningowo" jedzie ten etap. Klnie na czym świat stoi i już ledwo żyje;) To mnie trochę motywuje.
Na asfaltowym podjeździe w okolicach Jaworzynki (nie wiem gdzie jestem) dogania mnie grupka z kolegami z Knorra. Nie chcę tanio sprzedać swojej skóry i dokręcam, ale nie mogę ich zerwać. Na asfaltowym zjeździe udaje mi się zyskać kilkadziesiąt metrów. Próbuję poprawić na podjeździe na Łączynę. Chyba mi wyszło. Końcowy zjazd po asfalcie jadę już na ryzyko. Strażak wskazujący drogę uskakuje na bok;) Przede mną ostatni krótki podjazd, ale decyduję się na podbieg i staram się ekonomicznie przejechać asfalt do mety. W lesie przed metą samo błoto i kałuże. Wykonuję nerwowy manewr i zaliczam OTB do śmierdzącego bajora:((( Chce mi się wyć, bo to 200m przed metą. Oprócz odrażającego fetoru, chyba nic się nie stało;) Przewagę nad kolegą udaje mi się zachować do końca.
Po starcie kilka kilometrów asfaltu, więc jest miejsce na rozgrzewkę. Grupa nerwowo przyspiesza. Podjazd do Koniakowa z wykończeniem na Ochodzitą. Ten fragment po płytach i zjazd jadę już praktycznie na pamięć (jest co roku). Na zjeździe kilku gości nie wybiera ciasnych zakrętów na mokrej trawie;)
Przejazd do Zwardonia upływa strasznie szybko. Na podjeździe przed pierwszym bufetem dwie niespodzianki: najpierw doganiam P. Wiendlochę, któremu totalnie zgasło a potem... wyprzedza mnie babka na rowerze miejskim. Opad szczęki mam taki, że zapominam oddychać;) Po chwili słyszę szum silnika i okazuje się, że jedzie na rowerze z napędem elektrycznym:) Ale efekt był zaj....
Za bufetem co chwila góra - dół. Potem zjazd do Rycerki, kilka kilometrów asfaltu i drugi bufet. Już na asfalcie wcinam rogala, bo dłuższą chwilę jadę sam i wychodzę z założenia, że podkręcanie tempa ponad 25km/h tylko mnie zmęczy a zyskam niewiele. Na bufecie przesympatyczny serwis z Czech smaruje mi łańcuch a ja mam czas na napełnienie camelbaka. Początek podjazdu na Wlk. Raczę jadę dość mocno. Udaje mi się wyprzedzić kilka osób. Na stromej końcówce już trochę słabnę. Obok biegnie Grzegorz G. i prowadzimy sobie luźną pogaduchę. To nie jest trudne, bo moje serducho pracuje w pełnym tlenie. Tylko nogi puste:(
Zjazd z W. Raczy z kilkoma poślizgami; Dużo kamieni i wilgotnych korzeni. Co chwilkę do pokonania jakiś krótki podjazd, więc nie ma gdzie odpocząć. Droga przez Słowację jakoś szybko mi ucieka. Kilka niezłych zjazdów. Zastanawiam się, czy chciałbym tam zjeżdżać, gdybym był na zwykłej wycieczce??? Dłuższą chwilę podkręcamy wzajemnie tempo z trzema Duńczykami. Na płaski asfalt wyjeżdżamy już we dwóch, po chwili już jestem sam, bo ja skręcam zgodnie z oznaczeniami a koleś widzi znak "droga jednokierunkowa" i wmawia mi, że tam wiedzie trasa;))) Zawraca po 500m. Po kilku kilometrach znowu krótki, ale "kilerski" podjazd. Tam tracę resztę sił. Końcówkę na Trójstyku (SK/CZ/PL) jadę, jak w amoku. Niewiele pamiętam. W pewnym momencie widzę przed sobą gościa i próbuję go dogonić. Okazuje się, że to kolega z maratonów, który tylko "treningowo" jedzie ten etap. Klnie na czym świat stoi i już ledwo żyje;) To mnie trochę motywuje.
Na asfaltowym podjeździe w okolicach Jaworzynki (nie wiem gdzie jestem) dogania mnie grupka z kolegami z Knorra. Nie chcę tanio sprzedać swojej skóry i dokręcam, ale nie mogę ich zerwać. Na asfaltowym zjeździe udaje mi się zyskać kilkadziesiąt metrów. Próbuję poprawić na podjeździe na Łączynę. Chyba mi wyszło. Końcowy zjazd po asfalcie jadę już na ryzyko. Strażak wskazujący drogę uskakuje na bok;) Przede mną ostatni krótki podjazd, ale decyduję się na podbieg i staram się ekonomicznie przejechać asfalt do mety. W lesie przed metą samo błoto i kałuże. Wykonuję nerwowy manewr i zaliczam OTB do śmierdzącego bajora:((( Chce mi się wyć, bo to 200m przed metą. Oprócz odrażającego fetoru, chyba nic się nie stało;) Przewagę nad kolegą udaje mi się zachować do końca.
Błotko na finiszu©