Postanowiłem, że po dzisiejszym treningu zdecyduję, czy wybrać się na zawody, czy lepiej zostać w domowym zaciszu... W ciągu krótkiego treningu można wiele zrobić, tak więc najpierw 15 minut spokojnego biegu, potem trzy razy po jednej minucie szybko. Następnie 10 minut spokojnie i 3 krótkie podbiegi (ok 250m) w mocniejszym tempie. Nie było najgorzej, więc na zawody chyba pojadę.
W Beskidach odwilż na całego. W tygodniu deszcz i wiatr, co spowodowało, że asfalty zadziwiająco suche. Prognoza na weekend sprzyjająca, więc czas na rower - taki prawdziwy;) Wszystko poukładało się tak fajnie, że udało mi się wybrać razem z Żoną-wymarzoną;) Zuza czekała na nas w domu i gotowała obiad;)
Tempo "fatburning-owe", bo mam co spalać;) Kręcimy się po okolicy, zahaczamy m.in. o Goleszów i Ustroń. Podjazdy są dużym wyzwaniem a i na zjazdach nie czuję się zbyt pewnie. Na sztywniaku świat wygląda trochę inaczej;)
Znowu tor wyścigów konnych;) Temperatura trochę ponad zerem i zdecydowanie mniej ludzi. Podłoże twarde, tylko na wierzchu kilkucentymetrowa warstwa rozjeżdżonego śniegu. Jazda po okręgu ma chyba to do siebie, że zachęca do współzawodnictwa;) Sam nie mogłem utrzymać się w ryzach i jak tylko słyszałem, że ktoś z tyłu próbuje mnie dojść, to siłą rzeczy przyspieszałem:)) Dzięki temu, te 1,5h upłynęło bardzo szybko. 1:10h biegu (w tempie) a ostatnie 20 minut ćwiczeń. 3 kółeczka bez kijków (taka wytrzymałość siłowa;) a potem 2 kółka na samych kijkach. Suuuper feeling! Już dawno nie byłem tak przyjemnie ściorany.
Za namową znajomego wybraliśmy się na biegówki do Ustronia. W normalnych warunkach pętle na bulwarach są przygotowane bardzo starannie, ale przyszła odwilż i wszystko pływało. Zrobiłem dwa kółeczka, ale nie miało to sensu... Zamieniłem biegówki na buty do biegania i przez Lipowiec udałem się do Górek. Wszędzie bardzo mokro i dało się biec wyłącznie po asfalcie. Przerwa w bieganiu była dość długa, więc bez rewelacji.
Pierwotnie miałem ochotę na rower, ale w tygodniu spadło około 50cm świeżego śniegu a od wczorajszego wieczora odwilż:( Na zewnątrz breja, ciapa, zupa... Odpalam trenażer. Z niechęcią, jak zawsze. Wysiedzieć na tym ustrojstwie dłużej niż godzinę, dla mnie nierealne. Na szczęście 45 minut kręcenia z filmikiem "CTS train right", w doborowym towarzystwie Alison Sydor i Rolanda Greena upływa szybko, aczkolwiek dość boleśnie;) Z nabitymi nogami zakładam buty biegowe i pruję nad Wisłę. Jak już zapewne wiele razy wspominałem, uwielbiam biegać po śniegu:) Niestety dzisiaj nie było łatwo. Warstwa śniegu na tyle gruba i miękka, że zapadałem się nawet tam, gdzie wydawało się być twardo. Po 25 minutach wskoczyłem na asfalt (pokryty śniegiem) i było git:) Żeby nie było nudy, jeden dłuższy podbieg. 45 min / 8,5km.
Wczoraj na siłowni była pierwsza sesja WS. Tak na prawdę, to dzisiaj proste czynności jak chodzenie sprawiają mi wiele kłopotów... To dziwne, że redukując ciężar a zwiększając tylko ilość powtórzeń można się tak zniszczyć;) Masakra. Dziś wieczorem postanowiłem wypróbować nową możliwość biegówek w mieście. Na torze wyścigów konnych Velka Chuchle usypano ponad 700m pętlę. Biegać można tylko popołudniu, aż do 21.30. W ciągu dnia trenują tu konie... Pierwsze wrażenie dziwne, bo wszędzie unosi się zapach końskiego łajna;) Na szczęście konie nie biegają po śniegu, tylko po zewnętrznej części toru. Trasa nieźle przygotowana, śnieg twardy i szybki. Zaczynam około 19:00 a ludzi dość sporo. Na szczęście nie ma tłoku i biega się swobodnie. Po chwili zaczyna mi się to nawet podobać, bo we wszystkich odzywa się instynkt współzawodnictwa i co chwilę dochodzi do szybkich przetasowań;) Trasa zupełnie płaska, więc znowu dużo uwagi poświęcam technice. Czas strasznie szybko mi tu upłynął i wbrew moim pierwotnym obawom, nie nudziła mi się jazda "w kółko". W przyszłym tygodniu wybiorę się tu znowu:)
Pogoda ładna i ociepliło się, do -16 (w nocy -26). Na skitoury nie ma czasu a na trenażer patrzę z wielką niechęcią. W tygodniu lipa, czas jedynie na wizyty na siłowni. Robię ostatni tydzień SM. Przysiady przestałem robić, bo boję się tych ciężarów a na suwnicy powoli brakuje kółek;) Trzeba zacząć WS. Regularny trening już zarzuciłem, ale została mi chociaż periodyzacja na siłowni;) Kusi mnie trochę triathlon zimowy: mtb, biegówki i bieg. Żeby zupełnie się nie zblamować musiałbym się trochę rozruszać. Zobaczymy. Po miesięcznej pauzie robię krótkie rozbieganie. Idzie gładko, ale temperaturę nominalną łapię dopiero po 15 minutach. Dorzucam 30 sekundowe przyspieszenia, żeby się dogrzać i ponaciągać trochę zastałe mięśnie. Myślałem, że zrobię godzinówkę, ale w tych warunkach nie było to już komfortowe. Uwielbiam biegać po śniegu, nawet w lecie nie mam tyle frajdy;)
Petra pojechała dziś do Cortiny i wraca na nartach, więc ja mam popołudniową zmianę. Jestem nieźle podjechany, więc dłuższy odpoczynek mi wcale nie przeszkadza. Dziś dotarła tutaj dalsza fala ochłodzenia, temp. w dzień spadła do ok -11 st. Świeci słońce i w ruchu da się to spokojnie przeżyć - byle nie za długo, bo dłuższy trening przy takich temperaturach nie jest efektywny. Startuję ze stadionu w Toblach i na rozgrzewkę kilka pętelek. Nie mam konkretnego celu, ani już specjalnie ochoty... Biegnę w kawałek w stronę Gemärk i robię nawrotkę przy Nasswand (cmentarz wojskowy).
Sporo uwagi poświęcałem dziś technice. Podbieg z jednym kijkiem, zmiany stron, technika jeden-na-jeden... Godzinny trening zakończyłem pysznym cappuccino i poszedłem na pociąg;) Niestety musiałbym czekać, czego bardzo nie lubię, więc pobiegłem do Innichen - pod wiatr. Koniec bardzo udanego wyjazdu. Musiałbym porządnie odpocząć, żeby chcieć jeszcze biegać; Przecież zrestować mogę się w pracy;)
Kreuzberg Pass to ostatnia przełęcz w okolicy, którą chciałem zaliczyć na biegówkach (byliśmy tam już kiedyś na szosach). Trasa prowadzi super podbiegiem z Innichen do Sexten. Powyżej Sexten zaczyna się prawdziwa rzeźnia. Najpierw wybiega się kawałek po narciarskiej trasie zjazdowej a potem dalej wzdłuż wyciągu, aż do górnej stacji. Idzie mi to jak po grudzie, bo pomimo wczorajszego dnia wolnego, nie czuję świeżości:( Powyżej górnej stacji wyciągu na chwilę się to prostuje i wygląda zachęcająco, ale po kilku minutach dobiegam do... następnego wyciągu;) Przy dolnej stacji trasa wyraźnie pnie się do góry. Pokonuję 30m ścianę, której na rowerze pewnie bym nie podjechał. Robi się dziwnie wąsko a wszystko ogrodzone płotkami...? Po chwili okazuje się, że to tor saneczkowy:) No to teraz muszę w dół. Trasa biegowa była z drugiej strony wyciągu. Niestety od tego momentu robi się nieciekawie. Podłoże pod biegówki średnio przygotowane, sporo nierówności. Droga nie wznosi się regularnie, tylko cały czas pokonuję krótkie, ale strome ścianki. Właściwie siłą woli dostaję się na górę. Na przełęczy cholernie zimno. Szybko łykam kanapkę i szukam pętli, która ma być na przełęczy. Niestety trasa nie przygotowana, więc zawracam i spadam w dół. Na ostatnich oparach docieram na kwaterę;)))