Po wczorajszej porcji ćwiczeń na trenażerze, dziś nawet pogoda nie powstrzymała mnie od wyjścia na zewnątrz... Trenażer mocno odbija się na mojej psychice; filmy też nie pomagają. Dziś padało praktycznie cały czas, z krótkimi przerwami na przetarcie okularów;) Dobrze opatuleni w ortaliony wybraliśmy się w stronę Czech. Głównie po bocznych, asfaltowych drogach. Staraliśmy się trzymać równe tempo, żeby nie dopuścić do wychłodzenia. Po 1,5h byliśmy kompletnie przemoczeni, ale siłą woli udało się nam zrealizować minimum założeń (2h). Jutro powtórka z rozrywki, z nadzieją, że aura będzie bardziej łaskawa...???
Wieczorem postanowiliśmy sprawdzić, ile śniegu zostało na Czantorii. Na wszelki wypadek zabraliśmy też buty do biegania;) Śniegu nawet, nawet, miejscami przetopy. Śnieg zamienił się w zmarznięty firn i o ile na podejściu było ok, to zjazdy mocno dawały się we znaki (zwłaszcza po wczorajszych przysiadach na siłowni). Po 2 wyjściach postanowiliśmy zrobić zakładkę biegową. Zamieniliśmy tylko buty i wzdłuż rzeki pobiegliśmy w stronę Wisły. Powrót przez Jaszowiec z podbiegiem na skrzyżowanie w drodze na Równicę;) Tempo na podbiegu było takie same, jak na prostej (4:45 min/km), więc z założenia, że będzie tlenowo, zrobiło się siłowo;))) Czas łączny w ruchu: 2h.
Na termometrze 16 stopni, nogi ociężałe po wczorajszych zawodach. Odkurzyłem więc swoją "zimówkę";) i po raz pierwszy od 7 tygodni wsiadłem na rower:))) Żonka miała jechać w "niskim tlenie", ja kompensacyjnie. Żona okazała się bezlitosna i na podjazdach "zrywała" mnie, jak przedszkolaka. Będziemy musieli sobie to wyjaśnić później;) Pogoda i tereny genialne! Pomiędzy Skoczowem a Goleszowem rozciąga się gęsta sieć bocznych dróg, które nawet w okresie zimowym świetnie nadają się do treningu. Z widokami na góry, nie do opisania:)
Czantoria pod nosem, więc pomimo parszywej pogody szkoda mi było zrezygnować z takiej możliwości "przetarcia się"... Leje już od rana a śnieg zniknął już chyba 2 dni temu. Na szczęście warunki na stoku niezłe. Na rozgrzewkę 40 minut (7km) truchtu po wiślańskich wałach. Start wspólny o 15.30. Nie wiem czy to pech, czy też ta moc w nogach;), ale zaraz po "wystrzale" wyrwało mnie z wiązań. Spowodowało to niezłe zamieszanie, bo w sumie startowało ok. 70 zawodników a ja stałem raczej z przodu... Po kilkudziesięciu sekundach udało mi się znaleźć zadeptaną nartę i wpiąć buta. Właściwie przez całe pierwsze okrążenie przedzierałem się do przodu. Wiązanie wypięło się jeszcze 5 razy - w tym raz na zjeździeeeeee... Zawody odbywały się na 3 pętlach a ściankę pod górną stacją wyciągu, pokonywało się obowiązkowo "z buta", z nartami przytroczonymi do plecaka. Pomijając moje braki techniczne przy ładowaniu nart na plecak, to tam udawało mi się wyprzedzać najwięcej osób. Zmrok zastał mnie już podczas zjazdu na drugiej pętli. Byłem pełen podziwu dla zawodników z czołówki (mijałem się z nimi na podejściu), którzy walili czerwoną trasę z Czantorii "na krechę". Mnie to tam nie puszcza;) Ogólnie jestem zadowolony, bo zrobiłem solidny trening. Szedłem równo, bez żadnych spadków mocy;) Wynik taki sobie, 19 w open i 7 w kategorii. Bywało lepiej:( Generalnie ze skitouringu zrodziła się już u nas dyscyplina sportowa a zainteresowanie zawodami jest na tyle duże, że przyjeżdżają zawodnicy z całej Polski, Czech i Słowacji. Zawsze to przyjemniej startować w dobrym i licznym gronie:)))
Jak zwykle miało być inaczej;) W planach były biegówki. Ze wzgl. na wolny dzień w PL wybraliśmy się do Czech, bo podobno w okolicach Jablunkova są przygotowywane trasy. Pomyłka! Przezornie zabrałem ze sobą skitoury a żona buty do biegania:) Zrobił się z tego krótki i treściwy trening z wieloma technicznymi elementami. Stok nie był długi, więc podchodziłem chyba z 6 razy, co przed sobotnimi zawodami pozwoliło poćwiczyć "przepinki", "foczenie" i strome podejścia;))) Żona też wróciła zadowolona, bo zgubiła się w lesie i poczuła moc na podbiegach. Oby tak dalej:)))
Było dość intensywnie... W najbliższą sobotę zawody na Czantorii, więc potrzebowałem lekkiego "przetarcia";) Pierwsze podejście na luzie, drugie mocniejsze: czas podejścia trochę ponad 22 minuty. Trzecie znowu na luzie a ostatnia połówka na dobicie i podciągnięcia czasu na 2h, bo grafik na ten tydzień wygląda dość ambitnie;))) Warunki rewelacyjne, bo po zmroku zawsze przygotowują trasy. Na podejściu nawet nie potrzeba czołówki, bo na trasie jest kilka oświetlonych armatek i to wystarcza. Na zjazdach - bajka:))) Foty kiepskie, bo dość ciemno...
Po wczorajszych zabiegach z czerwonym winem, wybraliśmy się na Kubalonkę, żeby przyspieszyć trochę regenerację. Byliśmy mile zaskoczeni warunkami i nieźle przygotowanymi trasami. Oczywiście, jeśli przymkniemy oko na oblodzenia, wystające kamienie i korzenie... Kubalonka jest fajna, bo dla nas blisko, ale bieganie tam raczej przypomina mocny trening interwałowy. Krótkie, ostre podbiegi, praktycznie brak płaskich i prostych odcinków.
W planach były skitoury, ale ze względu na nieciekawą pogodę, zamieniliśmy to na lekkie truchtanie (przynajmniej ja to tak odebrałem). Moja żona twierdziła coś innego, ale chyba właśnie tak skonstruowany jest ten świat;))))))
Ostatni dzień cyklu, więc należałoby się porządnie zmęczyć;) Mój kolega nasadził takie tempo na podejściu, że zamieniliśmy tylko dwa słowa: "start" i "dzięki" na pożegnanie...;))) Czas jednego podejścia około 24 minut. Przede mną tydzień odpoczynku:)))
"Pętelka" wokół domu. Górki, Żarnowiec, Ustroń i wzdłuż rzeki do domu. Super fajnie, bo nareszcie spadło 3 cm śniegu i wszystko wygląda, jak w grudniu...