Jezioro Garda

Piątek, 8 lipca 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Rower
W Dolomitach trochę skiepściła się pogoda i nie udało mi się przejechać następnej zaplanowanej trasy - ale na pewno tam wrócimy;)
Widząc co się dzieje, przemieszczamy się nad Gardę. Klimat i pogoda zgoła inne: wysoka wilgotność i upał sięgający 32 stopni w cieniu... Jak dla mnie mało sprzyjające warunki do uprawiania kolarstwa.
Nad Gardą byliśmy wielokrotnie i bardzo cenimy sobie te tereny do jazdy na szosie. Postanowiłem jeszcze dać jedną szansę szlakom MTB i planuję przejazd słynnego Tremalzo. Jednak ze względu na burzową pogodę, przekładam trasę na jutro.
Dziś leniwy rozjazd po ścieżkach rowerowych łączących Arco, Torbole i Rivę. Pełen relaks z plażą, lodami i kawą; Pomimo tego dystans padł znaczny:)

Passo Fedaia

Środa, 6 lipca 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Rower
Dziś miał być dzień zupełnie bez roweru. Z odpowiednimi zapasami żarcia, wybraliśmy się na piknik. Chodzić nie lubię, więc przemieszczaliśmy się samochodem;) Dotarliśmy nawet na przełęcz Fedaia u podnóża masywu Marmolady.
Nie dawało mi to jednak spokoju, że wyjechałem tu samochodem, więc po powrocie do pensjonatu wsiadam na szosę i jadę tam ponownie. Trasa krótka: około 13 km podjazdu, objazd jeziorka Fedaia i zjazd do Canazei.

Runda wokół Latemar

Wtorek, 5 lipca 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Rower
Po ostatnich wydarzeniach jeden dzień regeneracji to chyba niewiele, ale w końcu nie przyjechałem tu leniuchować;) Zaplanowaliśmy objazd masywu Latemar (ośrodki narciarskie Predazzo i Oberregen). Wykorzystałem fragmenty opisów z różnych przewodników i wklepałem waypointy do gps. Okazało się to zbawienne, bo nawigacja po włosku trochę odbiega od standardów europejskich;) O tym miałem okazję się przekonać później.
Ruszamy w dół doliny, w kierunku Moeny. W miasteczku Soraga zaczynamy wspinaczkę na przełęcz Costalunga. Przyjemny podjazd - na początku kawałek bardzo stromego asfaltu, ale później rewelacyjny trawers w lesie. Na przełęczy kilkuminutowa przerwa na bułkę i jedziemy dalej w kierunku Oberregen. Mamy małe problemy z odnalezieniem drogi, która jest na mapie, ale w realu....? W końcu odpuszczamy i jedzimy kawałek asfaltem. No prawie, bo dosłownie 1-2 metry od drogi znajduje się bombowa ścieżka dla pieszych:))) Po niecałych 2km wreszcie wjeżdżamy w teren.
To był chyba jeden z przyjemniejszych fragmentów tej trasy: szybka i łatwa technicznie ścieżka wije się przez 8 km niezliczonymi zakrętami. Praktycznie cały czas na pełnej prędkości:)))
Dojeżdżamy do Oberregen i tu zaczynamy ostatni, ale dość syty podjazd w kierunku przełęczy Feudo na 2175m. W dużej większości jedziemy wzdłuż narciarskich tras zjazdowych, więc nachylenie jest spore. Na szczęście podłoże jest bardzo dobre i wszystko bez problemu można podjechać.
Na przełęczy znowu mamy problemy z orientacją (ani mapa, ani gps nie dają rady), na szczęście pomagają nam napotkani turyści;) Teraz zaczyna się zjazd, który w oznaczono jako "dość" stromy;) Niektóre przewodniki proponują nawet wykorzystać do zjazdu kolejkę... Już pierwsze metry wskazują na to, że nie przesadzali;)
Na 4km mamy 1000m deniwelacji!!! Wystarczyło na kilka sekund puścić klamki i na liczniku pojawiało się ponad 70km/h! Nawierzchnia dobra, więc była to na prawdę przyjemność, ale chyba pierwszy raz udało mi się zagrzać tarczówki tak, że dymiły...
Zjeżdżamy w pobliżu Predazzo i wzdłuż rzeki wracamy do Canazei.
Passo Feudo © klakier

Sella Ronda Bikeday

Niedziela, 3 lipca 2011 · Komentarze(2)
Kategoria Rower
Dzień po maratonie odbyła się impreza masowa pod nazwą Sella Ronda Bikeday.
Właściwie chciałem odpoczywać, ale trudno sobie odmówić udziału w takiej imprezie. W tym dniu wszystkie drogi wokół masywu Sella są zamknięte dla ruchu samochodowego i wstęp mają wyłącznie kolarze. BAJKA!
Żeby uniknąć konfliktów na zjazdach, organizatorzy proponują kierunek przejazdu - przeciwny do ruchu wskazówek zegara. Rundę można rozpocząć z dowolnego miejsca: Canazei, Corvara, Arabba lub Wolkenstein. Całość liczy sobie ok 60km i ma 2000m w pionie. Wszystko w tempie wycieczkowym.

Zaskoczyła nas ilość uczestników. Na początku podjazdu z Canazei nic nie wskazywało na to, że impreza cieszy się taką popularnością. Wraz z nami w kierunku przełęczy Pordoi podjeżdżało kilkudziesięciu kolarzy. Na skrzyżowaniu, gdzie łączy się droga z Canazei z drogą pomiędzy Passo Sella i Pordoi, kolarzy jest już co najmniej kilkuset... Im dalej jedziemy, tym więcej ludzi. Na przełęczach wiele osób się zatrzymuje na piknik i tam szacunkowo widzimy około 1000 osób;) Dopiero z internetu dowiadujemy się, że w sumie w ten dzień trasę przejechało około 18.000 kolarzy...
Sella Ronda Bikeday © klakier

Maraton Sella Ronda Hero

Sobota, 2 lipca 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Ściganie, Rower
Wybierając się na urlop w Dolomitach, zaplanowałem start w maratonie Sella Ronda Hero. Miałem sporo obaw przed tym startem, bo to dość szybko po Trophy, do tego długa podróż i wczesny start. Mój respekt wzbudzał też dystans 82km i przewyższenie 4.200m
W przeddzień maratonu dotarliśmy do Wolkenstein (Selva val Gardena) dopełnić formalności przedstartowych. Na miejscu lekki szok, bo widzimy kilkusetosobową kolejkę zawodników, po odbiór numerów... Oczekiwanie skraca się nam o kilkanaście minut, bo spotykam klubowiczów Gomola-Trans, ale i tak około godziny jesteśmy w plecy. Zaczynam się trochę denerwować, bo czeka nas jeszcze dojazd i odnalezienie noclegu, przygotowanie roweru i przygotowanie rzeczy na wyścig a ja już jestem dość wypruty po podróży.
Jakoś dajemy radę i następnego dnia pobudka o 5.00. Jem bułki i makaron przygotowane wieczorem i w drogę. Rano jazda samochodem z Canazei do Wolkenstein zajmuje mi trochę ponad 20 minut. Lekka panika ogarnia mnie na przełęczy Sella, gdzie termometr wskazuje 1,5 stopnia C... Co w takim razie ubrać na start?
Sceneria wyścigu © klakier

Na miejscu przygotowania idą sprawnie, wypijam podwójne espresso i ustawiam się do sektora. Na przedzie zawodnicy z licencją, z tyłu amatorzy (czyli tacy jak ja:). Sektory podzielone wg numerów startowych (nie wiem jakie przyjęto kryterium przy przydzielaniu numerów). Najpierw start licencjonowanych z krótkiego dystansu (50km), potem z długiego i około 8.15 startujemy my.
Od razu po starcie zaczyna się dość długi (jak wszystkie tutaj) podjazd. Jedziemy dość szeroką drogą, więc nie ma żadnych problemów z wymijaniem. Kilka stromych miejsc z luźnymi kamieniami i pierwsi zawodnicy schodzą z rowerów. Mi udaje się to objechać po trawie. Na podjeździe pilnuję tętna i nie wychodzę ponad 167 ud./min.; przyjąłem takie samo założenie jak na Trophy: bez szarpania na podjazdach i jeśli prędkość spada poniżej 5km/h, to robię to z buta. Po około 50 minutach wjeżdżamy na Passo Gardena 2125m - pierwszą z pięciu przełęczy, które mamy dzisiaj do pokonania. Tu umieszczono pierwszy bufet, ale wszystko mam, więc jadę. Mimochodem rzucam okiem i oceniam, że bufety mają wszystko: izotony, żele, batony, owoce, bułki. Będzie niezły popas, ale trochę później;)
Pierwszy zjazd i przypominam sobie, jak to jest na luźnych szutrach;))) Kilku zawodników już ląduje poza szlakiem. Droga przechodzi w ścieżkę po łące i zaczynają się pierwsze korki. Na początku stoję grzecznie i przesuwam się w kolejce. Dochodząc do „trudnego” miejsca widzę, że to szeroka kładka przez poprzeczny rów o głębokości 20-30cm... No nie, tego sobie więcej nie dam zrobić.
Na naszych maratonach nie było by kładki i mało kto by tam zwolnił. Kiedy trafiam na następny korek, lecę bokiem, mijam zdziwionych ludzi i bez problemu przejeżdżam „techniczną sekcję”;) Tylko na pierwszym zjeździe sytuacja powtarza się ze 4-5 razy. Kilka razy nerwy mi puszczają i jadę dość ryzykownie, ale wszystko kończy się bez zadrapań;)
Niestety wielokrotnie trafiam jeszcze na wąskie ścieżki, gdzie jedziemy gęsiego i nie ma jak wyprzedzać. Tętno na poziomie 120 ud./min - chyba tylko ze złości;)
Zjeżdżamy do Corvary (1568m), potem przez Pralongia (2157m) do Arabby (1600m) i zaczynamy najdłuższy podjazd: przez Souraspass (2351m) docieramy na Passo Pordoi (2239m) - niestety luźna nawierzchnia i nachylenie powoduje, że około 70% tego „podjazdu” robię z buta. Mocno to spowalnia tempo i szacunkowe założenia, że wyścig pojadę około 6h, biorą w łeb.
Zjazd z Passo Pordoi © klakier

Dość wymagającym zjazdem (miałem tam sporo uciechy:) spadamy z przełęczy na 1400m do Canazei. Jest to 52km i 4,5 godzina jazdy. Tam czeka na mnie moja Żona - Wymarzona, żeby dodać mi otuchy i zaopatrzyć w napoje chłodzące;) Bez żadnego pośpiechu na postoju wcinam bułkę i rozmawiamy.
Passo Pordoi © klakier

Teraz jeszcze jeden długi podjazd na Passo Duron (2175m), następnie 4km zjazdu i ponowna wspinaczka na Montepana. Teraz już zostaje 12km w dół, do mety. Niestety nie są to łatwe kilometry. Bardzo szybkie zjazdy, przeplatane krótkimi, ale stromymi podjazdami. Interwały, jak na dobrym XC. Jadę już praktycznie „w trupa” i z kilkoma zawodnikami sprawdzamy, ile kto jeszcze zachował sił na finisz;) Z 6-cio osobowej grupy wpadam na metę jako drugi.
Czas 6:40:01 i KONIEC.
32 / 250 open amatorzy

Organizacja po wyścigu świetna. Po kilku minutach dostaję sms-a z oficjalnym czasem. Do dyspozycji prysznice i niezłe jedzenie.
Największym minusem imprezy, było dla mnie rozplanowanie trasy długiego dystansu, który w większości jechał razem z krótszym dystansem, tylko dodatkowo robiło się pętle/objazdy i wracało na trasę krótkiego dystansu. Powodowało to niepotrzebne zatory, co mocno spowalniało jazdę. Może jakimś sposobem byłoby też rozdzielenie godzin startów dla poszczególnych dystansów. Impreza na pewno zapadnie w moją pamięć: długie podjazdy, niesamowite widoki (objazd całego masywu Sella) i poziom zmęczenia po wyścigu;))))

MTB Trophy - etap 4

Niedziela, 26 czerwca 2011 · Komentarze(2)
Dziś ruszamy w kierunku Klimczoka, czyli tereny dobrze mi znane z okolicznych wycieczek. Pogoda nadal łaskawa, ale zrobiło się dość chłodno 11-12 stopni. Wczoraj trochę przesadziłem z ubraniem i mocno się przegrzewałem, więc dzisiaj wybieram wariant krótkie spodenki i rękawki - które później i tak zsuwam.
Chcę dzisiaj "pójść na całość" i wskrzesić resztki mocy;) Krótka próba podczas rozgrzewki nie wróży nic dobrego: tętno nawet nie wychodzi powyżej 150 uderzeń...
Po starcie mamy 2 km płaskiego asfaltu, potem zaczynamy łatwy i przyjemny podjazd na Szarculę. Tam stawka się już zaczyna rozciągać. Na wyścigach etapowych fajne jest to, że po kilku dniach "zjeżdżają" się ludzie na podobnym poziomie. Tak więc jedziemy sobie 8-9 osobowej grupie znajomych z wcześniejszych etapów.
Szarcula, Kubalonka, Kozińce i zjazd do Wisły Nowej Osady. Podjazd drogą wzdłuż wyciągu, aż do Smerekowca, przerywany krótkimi fragmentami podbiegów. Przyjąłem taktykę, że jeśli prędkość na podjeździe spada mi do około 5km/h i muszę się szarpać, to raczej schodzę i prowadzę. W biegach górskich jestem zaprawiony a pomaga to odpocząć moim nadwyrężonym czterem literom.
Z Smerekowca szybki zjazd przez Jawierzny w kierunku przeł. Salmopolskiej, gdzie był pierwszy bufet. Mam jeszcze połówkę bidonu i prawie pełny camelbak, więc się nie zatrzymuję. Trasa prowadzi fajnym, ale wysysającym resztki sił singletrackiem w kierunku szlaku Salmopol - Kotarz i następnie na Karkoszczonkę. Tam znowu trochę technicznych ścieżek i stajemy przed najdłuższym tego dnia podjazdem na Klimczok. Stajemy dosłownie, bo umieszczono tam jakimś dziwnym trafem bufet;) Uzupełniam picie i zaczynamy wspinaczkę. Na podjeździe wsuwam rogalika z szynką - przez ostatnie dni ratują mój rozstrojony żołądek. Jedzenie trwa praktycznie przez cały podjazd. Trochę mnie to spowalnia, bo odjeżdża mi moja grupka, ale jestem spokojny, bo wiem, że potem będzie długi zjazd do Brennej. W dół nie przesadzam, bez dokręcania i specjalnego ryzyka, ale i tak sporo zyskuję i odpoczywam. Dochodzę nawet mocniejszą grupę przede mną i na początku asfaltowego podjazdu doliną Hołcyny (w kierunku Grabowej) chwilę trzymam się z nimi. Tempo jednak chyba za mocne, bo na chwilę mi "przygasa". Akurat wtedy spotykam moją Żonę, ale nie jestem zbyt rozmowny;)
Końcówkę na Grabową podchodzę - znowu ulga;) Za Grabową trochę wracają mi siły i z niezłym samopoczuciem zbliżam się do następnego bufetu (to ten sam, który odpuściłem na początku). Koledzy pomagają mi napełnić camelbak, ale w trójkę wychodzi im to 3 razy dłużej, niż bym to robił sam...;) Ale liczą się chęci.
Z bufetu niezły (sporo pułapek) zjazd do Wisły Malinki.
na trasie © klakier

"Przeskakujemy" przez szczyt Cieńkowa i znowu zjazd do Czarnego. Po drodze wcinam żela i sporo piję, bo przed nami decydujący podjazd asfaltowy do zameczku na Kubalonce. Na podjeździe jadę z Duńczykiem, którego pamiętam z poprzednich edycji. Jadę równo i mocno, jak na swoje możliwości. Na końcówce udaje mi się zyskać nad nim około 50m przewagi. Teraz zjazd i "fałdki" przed metą. Na zjeździe staram się odpocząć, bo wiem, że GG na pewno zaserwuje nam jakąś niespodziankę na finiszu;) Ostatnie kilometry to ścieżki, przejazdy pomiędzy domami, kawałki asfaltu. Bardzo interwałowo. Doganiam jeszcze dwóch zawodników, ale w jednym momencie gubię trasę i tracę te 2 pozycje. Dojazd do mety już spokojnie, po masakrycznym błocie. Po wcześniejszej glebie w jednej z tych kałuż, dzisiaj nawet zsiadam z roweru i prowadzę;). META:)))
Z dzisiejszego etapu jestem bardzo zadowolony, bo na prawdę zdołałem jeszcze coś z siebie wycisnąć i trochę poprawiłem pozycję w generalce.
Czas łączny 19:46:37, co dało lokatę 55 / 335 open.
Finiszer © klakier

MTB Trophy - etap 3

Sobota, 25 czerwca 2011 · Komentarze(0)
Kierunek Wielka Racza, powrót przez Słowację i Czechy. W nocy padało i ma też pokropić w ciągu dnia. W związku z tym GG ogłasza, że jedziemy wariant na "złe warunki pogodowe". Samopoczucie dzisiaj liche i nawet gdyby ktoś mi powiedział, że pojedziemy wariant MINI, to bym się normalnie ucieszył;)
Po starcie kilka kilometrów asfaltu, więc jest miejsce na rozgrzewkę. Grupa nerwowo przyspiesza. Podjazd do Koniakowa z wykończeniem na Ochodzitą. Ten fragment po płytach i zjazd jadę już praktycznie na pamięć (jest co roku). Na zjeździe kilku gości nie wybiera ciasnych zakrętów na mokrej trawie;)
Przejazd do Zwardonia upływa strasznie szybko. Na podjeździe przed pierwszym bufetem dwie niespodzianki: najpierw doganiam P. Wiendlochę, któremu totalnie zgasło a potem... wyprzedza mnie babka na rowerze miejskim. Opad szczęki mam taki, że zapominam oddychać;) Po chwili słyszę szum silnika i okazuje się, że jedzie na rowerze z napędem elektrycznym:) Ale efekt był zaj....
Za bufetem co chwila góra - dół. Potem zjazd do Rycerki, kilka kilometrów asfaltu i drugi bufet. Już na asfalcie wcinam rogala, bo dłuższą chwilę jadę sam i wychodzę z założenia, że podkręcanie tempa ponad 25km/h tylko mnie zmęczy a zyskam niewiele. Na bufecie przesympatyczny serwis z Czech smaruje mi łańcuch a ja mam czas na napełnienie camelbaka. Początek podjazdu na Wlk. Raczę jadę dość mocno. Udaje mi się wyprzedzić kilka osób. Na stromej końcówce już trochę słabnę. Obok biegnie Grzegorz G. i prowadzimy sobie luźną pogaduchę. To nie jest trudne, bo moje serducho pracuje w pełnym tlenie. Tylko nogi puste:(
Zjazd z W. Raczy z kilkoma poślizgami; Dużo kamieni i wilgotnych korzeni. Co chwilkę do pokonania jakiś krótki podjazd, więc nie ma gdzie odpocząć. Droga przez Słowację jakoś szybko mi ucieka. Kilka niezłych zjazdów. Zastanawiam się, czy chciałbym tam zjeżdżać, gdybym był na zwykłej wycieczce??? Dłuższą chwilę podkręcamy wzajemnie tempo z trzema Duńczykami. Na płaski asfalt wyjeżdżamy już we dwóch, po chwili już jestem sam, bo ja skręcam zgodnie z oznaczeniami a koleś widzi znak "droga jednokierunkowa" i wmawia mi, że tam wiedzie trasa;))) Zawraca po 500m. Po kilku kilometrach znowu krótki, ale "kilerski" podjazd. Tam tracę resztę sił. Końcówkę na Trójstyku (SK/CZ/PL) jadę, jak w amoku. Niewiele pamiętam. W pewnym momencie widzę przed sobą gościa i próbuję go dogonić. Okazuje się, że to kolega z maratonów, który tylko "treningowo" jedzie ten etap. Klnie na czym świat stoi i już ledwo żyje;) To mnie trochę motywuje.
Na asfaltowym podjeździe w okolicach Jaworzynki (nie wiem gdzie jestem) dogania mnie grupka z kolegami z Knorra. Nie chcę tanio sprzedać swojej skóry i dokręcam, ale nie mogę ich zerwać. Na asfaltowym zjeździe udaje mi się zyskać kilkadziesiąt metrów. Próbuję poprawić na podjeździe na Łączynę. Chyba mi wyszło. Końcowy zjazd po asfalcie jadę już na ryzyko. Strażak wskazujący drogę uskakuje na bok;) Przede mną ostatni krótki podjazd, ale decyduję się na podbieg i staram się ekonomicznie przejechać asfalt do mety. W lesie przed metą samo błoto i kałuże. Wykonuję nerwowy manewr i zaliczam OTB do śmierdzącego bajora:((( Chce mi się wyć, bo to 200m przed metą. Oprócz odrażającego fetoru, chyba nic się nie stało;) Przewagę nad kolegą udaje mi się zachować do końca.
Błotko na finiszu ©

MTB Trophy - etap 2

Piątek, 24 czerwca 2011 · Komentarze(0)
Pierwszy etap trochę mnie rozstroił (żołądkowo), więc drugi z założenia jadę zachowawczo. Oficjalny start po czeskiej stronie - spokojny przejazd (5km) z Istebnej na miejsce. Jedyny minus to, że po wyścigu trzeba wrócić do Istebnej umyć rower.
Po starcie widać, że większość dzisiaj kontroluje swoje tempo;) Leniwie się rozkręcamy i bez szarpania wjeżdżamy w teren.
Trasa rewelacyjna, dużo szutrowych dróg leśnych naszpikowanych mnóstwem technicznych sekcji. Praktycznie non stop góra - dół, bez chwili wytchnienia. Całkowity brak dłuższych zjazdów, na których można by odpocząć.
MTB Trophy - etap 2 © klakier

Aura znowu okazała się łaskawa i wbrew prognozie pogody, było sucho.
Jedynie ostatnich kilka kilometrów dojazdu do mety było nudne jak flaki z olejem. Praktycznie sam asfalt i monotonna droga leśna. Na koniec zjazd po trasie wyciągu i wymarzona / wymęczona META!
Praktycznie całość przejechana w tlenie. Ciekawe, czy pozwoli mi to zachować trochę sił na dalsze etapy??? Masakra przyjdzie jutro - ma być około 3000m przewyższenia...

MTB Trophy - etap 1

Czwartek, 23 czerwca 2011 · Komentarze(2)
Etap I, chyba najłatwiejszy;)
Pogoda na razie dopisuje, momentami było nawet nieprzyjemnie ciepło.
Trasa przebiega w 95% po terenach, które są mi dobrze znane i chyba dlatego nie robi to na mnie żadnego wrażenia. Taki normalny maraton. Tempo średnie z porywami w stronę wysokiego;) Muszę się cały czas kontrolować, żeby nie przesadzać. Świeża noga nie wie, co ją czeka przez kolejne dni...
Jestem pełen podziwu dla jazdy i kondycji Ivonne Kraft., która na swoich 29" kołach uciekała mi na zjazdach, jakbym jechał na dziecięcym rowerku. Pod górę, też nie mogłem jej utrzymać koła;) Wielki szacun dla tej Pani!
Aaa, kilometry się oczywiście nie zgadzają;) 70 zamiast 62, ale do tego trzeba chyba przywyknąć...:)))
Bez defektów, więc ok. Jutro etap czeski, najdłuższy. Zamierzam go przejechać "na pół gwizdka", bo potem czeka jeszcze Wielka Racza.