Jedna z moich ulubionych tras w tym terenie. Niezbyt długa, ale jest w niej wszystko: rozjazd, szybkie ścieżki, długi podjazd, mega fajny i długi zjazd. Zaczynamy ścieżkami wokół Górek i przez Biery jedziemy do Jaworza. Tam podjazd żółtym szlakiem do Siodła pod Przykrą (ostatnie 50m właśnie takie jest, ale w 100% przejezdne - jak się bardzo chce:). Potem Błatnia i genialny zjazd przez Czupel i Zebrzydkę do Górek. Sporo pieszych turystów, ale wykazywali się dużym refleksem i zwinnością;))) Szybko wracamy do domu, żeby online śledzić wyniki z Murowanej G.;)))
...taaaa, góry są piękne... Pięknie też sobie załatwiłem ścięgno achillesa. A już mi się wydawało, że wszystko z nim ok. No, ale nic, jakoś trzeba żyć;) Po ostatnim bieganiu kulałem przez 3 dni. Był lekki rozruch na siłowni, ale tak na prawdę dopiero w sobotę udało mi się wsiąść na rower (Żona pomagała;). Żeby się nie forsować, pojechaliśmy do sklepu ogrodniczego;), oczywiście w terenie. Ponadto pierwszy raz w tym roku dosiadłem mojego "ściganta" i... fajny rower, ale na zawody. Do jazdy rekreacyjnej, to on się raczej nie nadaje;) Ścięgno spoko, ale obciążenie dozowałem raczej z umiarem.
Bez względu na to, czy zdobywane na rowerze, czy własnych nogach. Trochę u nas popadało, więc wybrałem się z Kornelem na trening biegowy. No i było ostro;) Wybiegliśmy ode mnie z Górek W. i przez łąki dostaliśmy się pod Żarnowiec. Na początku podbieg zółtym szlakiem w kierunku szczytu Równicy, ale za Lipowskim Groniem zauważamy fajną drogę leśną i trawersujemy północne zbocze Równicy. Widoki przepiękne, zachód słońca i inne szmery bajery;) Na szczyt wbiegamy od strony zielonego szlaku z Brennej i drogami leśnymi zbiegamy w kierunku Ustronia Zawodzia. Drogą przez Żarnowiec różnymi ścieżkami wracamy do Górek. Było mocno, sporo podbiegu, czułem się wyśmienicie:) Martwi mnie tylko powracający ból achillesa...:(
Dzień zapowiadał się świetnie: liczne i doborowe towarzystwo (8 osób!), pogoda na krótkie spodenki i 12cm pod tyłkiem...;) Asfaltami ruszyliśmy w stronę Cisownicy, potem podjazd w rejon Małej Czantorii i błotnistą ścieżką przejazd na czeską stronę. Wariantem terenowym zjeżdżamy do Nydka; kilka kilometrów asfaltu w dolinie Hluchova akurat pozwoliły na zjedzenie batonika. Na końcu doliny odbijamy na rewelacyjny podjazd na Soszów:))) Tam spotkanie z narciarzami, krótki postój na uzupełnienie płynów i założenie dętki do bezdętkowych kół:((( Przez Mały Soszów, przełęcz Beskidek i Krzysztówkę zjeżdżamy do Gahury. Różnymi dróżkami i ścieżkami wracamy do Górek. Dla mnie osobiście, to jedna z ulubionych tras w tym rejonie. Po drodze niestety dość poważne problemy z nowymi Conti X-King. Okazało się, że mleko nie jest w stanie uszczelnić tej opony. Próbowałem od kilku dni, ale poddaję się. Wracam do Schwalbe...
Wykorzystując długi dzień wybraliśmy się z Petrą, Dorotą i Arturem na popołudniową wycieczkę. Trasa klasyka: wzdłuż Brenicy do Brennej, podjazd na Kotarz, zjazd przez Grabową do Leśnicy i powrót... Wstyd się przyznać, ale pomimo, że każde z nas zna tę trasę, to udało nam się pogubić;) Najpierw przejechaliśmy skręt na Grabową i szukaliśmy go dobre kilka minut. Potem na zjeździe do Leśnicy grupa się nam "podzieliła" i do Górek każdy wracał swoim wariantem;)))
No właśnie, pogoda na rower idealna a mi biegać się chce. Wieczorem wybieraliśmy się do znajomych, więc to doskonała okazja, żeby w jedną stronę pokonać to na własnych nogach;) Trasa w żaden sposób logicznie się nie układała a asfalty odpuszczam z założenia. Wziąłem więc Garmina w łapę i obrałem kierunek na Zebrzydowice. Na początku spokojnie, potrzebna chwilka adaptacji, bo dawka roweru była ostatnio solidna. W Skoczowie spotkałem kolarza, który trenował podjazdy, więc pobiegłem chwilkę z nim;))) To mi pozwoliło trochę się rozkręcić i od tego momentu już tylko przyspieszałem. Kilka razy się pogubiłem, bo obsługa GPS w biegu jest mało precyzyjna. Po drodze do Pruchnej znalazłem piękny las z wypasionymi dróżkami i obiecałem sobie wrócić tam na rowerze:))) Końcówka już zupełnie na azymut, po zaoranych polach. Zapadający zmrok, czas i dystans kazały kończyć tę wycieczkę. W Pruchnej czekała na mnie z samochodem moja wymarzona Żona;)