Dzień odpoczynkowy. Chyba dobrze się złożyło, że dzień odpoczynkowy, bo pogoda średnia. Trochę kropiło i zaczęło wiać. Nie było rozbiegania przed śniadaniem, więc przed południem zrobiliśmy "dyszkę" po plaży (46 minut). Potem pojechaliśmy na piknik rowerowy;) Do plecaka zapakowaliśmy kupę żarcia, znalazło się też jakieś piwo i udaliśmy się na uroczą plażę w Es Mal Pas.
Przez Pollenca dostajemy się do podnóża gór i rozpoczynamy prawie 30 kilometrowy podjazd. Ustalamy spotkanie w przydrożnej knajpie i każdy jedzie własnym tempem. Czuję się dobrze, więc pozwalam sobie na małe wybryki. Po niecałych dwóch godzinach pauza na kawę i oczekiwanie na resztę grupy.
Dopiero teraz wspinamy się na przełęcz, żeby zjechać z ponad 700m n.p.m. do poziomu morza. Nie było by w tym nic nadzwyczajnego, tylko że ta droga jest ślepa i po zrobieniu kilku fotek, wspinamy się z powrotem do góry:)
Dzień rozpoczynam rozbieganiem po plaży. Rano pogoda trochę niewyraźna, co chwilę kropi deszcz. Czaimy się na jakieś okienko pogodowe i przed 13.00 wyruszamy na dalszy rozjazd. Nadal płasko, trochę szybciej. Trasa: P. Alcudia - Sa Pobla - Buger - Campanet - Selva - Inca - Sencelles - Pina - Lloret - Sineu - St. Margalida - Muro - P. Alcudia Pod koniec zaczęło kropić, ale na szczęście przy tych temperaturach nie była to tragedia.
Najpierw poranne rozbieganie; 30 minut truchtu przed śniadaniem. Nie jestem wielkim zwolennikiem urlopów nad morzem, ale bieganie po plaży... to inny wymiar:))) Potem do karmnika i około 10.30 pierwszy dłuższy rozjazd po "okolicy". Raczej płasko, ale na dystansie zawsze uzbiera się kilka metrów przewyższenia;) Nasza grupa prezentuje zróżnicowany poziom sportowy, więc pierwsze kilometry są raczej na "dotarcie" i ustalenie kolejności w peletonie;)
Trasa: Porto Alcudia - Sa Pobla - Llubi - Sineu - Petra - Sa Torre - St. Margalida - Can Picafort - Porto Alcudia Ta trasa to klasyka; po drodze spotykamy dziesiątki kolarzy. Obowiązkowo kawa w Petra a w drodze powrotnej zajeżdżamy jeszcze do Can Picafort.
Jesteśmy w raju dla rowerzystów, biegaczy i triatlonistów. Kiedy u nas jeszcze zalegają śniegi, tam temperatura oscyluje w granicach przyjemnych 15-19 stopni. Klimat, gęsta sieć dróg i pyszne jedzenie - powody dla których od kilku lat spędzamy tam wiosenny "urlop";) Wybieramy wschodnie wybrzeże, bo to najlepsza baza wypadowa na "wycieczki" o różnorakim charakterze. Na północy góry, południe płaskie, część centralna - pagórkowata. Niestety w tym roku nie udało nam się zabrać własnych rowerów i byliśmy zmuszeni wypożyczyć coś na miejscu. Na bardzo przyzwoitych warunkach dostaliśmy nowiutkie Bergamonty Dolce 5.1. Było wesoło, bo cała nasza siedmioosobowa ekipa miała ten sam sprzęt, więc i szanse wyrównane;) W dniu przylotu odbiór rowerów, personalizacja ustawień i lekki rozjazd w celach aklimatyzacyjnych... tak żeby kolacja lepiej smakowała:)
Prognoza pogody była taka, że myślałem o biegówkach. Na szczęście meteo niezawodnie się nie sprawdziło;) W nocy chwycił mróz i związał całe błotko; trochę wiało, ale generalnie było ok - na krótką przejażdżkę... Rano szybka komunikacja z Arturem i po 10-tej wyruszyliśmy w teren. Na początek standardowo Czarny Las, wzdłuż Wisły, potem powrót do Górek i przez Bucze, Górkę do Bier; tam pętelka i do domu. Tempo odpowiadało temperaturze a radość była podwójna, bo warunki pozwoliły na przewietrzenie mojej "huśtawki".
Słoneczna pogoda, ale zimny, dokuczliwy wiatr. Właściwie przestało wiać dopiero, kiedy schowaliśmy się między pagórkami Czantorii i Tuła;) Początek płaski w kierunku Ochab, Dębowca. Potem Ogrodzona, Dzięgielów, Kojkowice, Leszna Górna. Podjazd pod Małą Czantorię, zjazd do Cisownicy i przez Harbutowice do Górek. Znane nam tereny, ale kilka nowych wariantów i przejazdów. Po pierwszej godzinie myślałem, że zawrócę. Tak na prawdę, to "puściło" mi to dopiero po 2 godzinach jazdy. Dobre i to:) Przyda się na Golonkę.
Od początku tygodnia tylko zamknięte pomieszczenia: trenażer i siłownia. Dla równowagi psychicznej, musiałem się przewietrzyć. Po pracy i pomiędzy zajęciami "dodatkowymi" udało mi się wkleić ponad godzinę biegania. Z domu udałem się wzdłuż rzeki do Skoczowa i przez Ochaby do Drogomyśla. Tam czekała na mnie Żona z samochodem i suchymi ciuchami;) W sumie było baaardzo płasko i tym samym dość szybko. Raczej deniwelacja, niż podbieg. Na zakończenie tradycyjnie sprint na 200m;) Reszta godzin do odrobienia w weekend. Zapowiada się niezła pogoda, więc będzie rowerowo:)))