Na Kubalonce zostało jeszcze trochę śniegu a podobno wczoraj warunki były świetne... Od wczoraj wiele się zmieniło i sporo wody upłynęło, bo to co zastaliśmy było raczej błotem pośniegowym. Śnieg miał konsystencję mokrej gąbki i tę godzinkę treningu mocno wymęczyłem;) Petra zrezygnowała po 10 minutach. Dla mnie motywacją było zrealizowanie planu godzinowego;)
Nie było lekko. Pierwsze kilometry po płaskim - myśleliśmy, że zawrócimy:( Potem trochę schowaliśmy się między pagórkami, ale jazda była bardzo nierówna. Petra wybrała swój wariant i w Goleszowie nasze ścieżki się rozeszły. Ja pojechałem przez Czechy do Lesznej Górnej i wdrapałem się pod Małą Czantorię.
Praca, praca, praca..., więc na treningi zostaje czas tylko wieczorem. W tygodniu bieganie jest dla mnie najlepszą alternatywą. Co prawda już co raz częściej siadam na trenażer, ale jest to duże wyrzeczenie;) Zrobię wszystko, żeby wyjść na zewnątrz. Po wczorajszej WS na siłowni, byłem mocno ociężały i tylko mróz zmuszał mnie do utrzymania tempa. Po 30 minutach czekał mnie 5km podbieg i tutaj trochę to puściło:))) Miałem opcję szybszego powrotu do domu, ale pobiegłem dalej. I dobrze, bo końcówkę szedłem już jak na skrzydłach. Sprint na rozluźnienie i do ciepła:)))